Z lekkim opóźnieniem ale za to na spokojnie bez emocji, niczym mecz Niemcy -USA, krótka relacja z zeszłotygodniowej wizyty bio-chemu i mat-fizu w Zoo.
Co zapamiętaliśmy:
– hipciopotam – majestatycznie pląsał sobie w nieco przyciasnym baseniku
– lwy – były zbyt daleko a nikt nie kwapił się żeby wystąpić w roli przynęty ale i tak grzywy robiły wrażenie
– słonie – były duże (afrykańskie) i zupełnie nie zwracały na nas, maluczkich uwagi
– szympansy, pozdrawiały nas, podobnie jak my ich; dziwiły się, że my niby też naczelne ale jakieś takie niekumate; część osób podobno wymieniła się z nimi telefonami i zaprosiła do znajomych, może będą lajkować wasze fotki na fejsie 😉
– pawiany – podobnie jak nosorożec, tradycyjnie wypięły się na nas
– gibony – pytały o profile w szkole i jak poszła w tym roku matura ale rozmowa się nie kleiła bo jeszcze nie znaliśmy wyników
– goryl – on nie musi pajacować, jeść bananów, drapać sie po głowie ani wchodzić w gadkę, zachował właściwe stanowisku dostojeństwo i powagę, od razu widać kto rządzi wśród człekokształtnych, i ta muskulatura…
– orły – mało towarzyskie ale za to świetnie pozowały
– pingwiny – to jakaś banda, wygłądało jakby chciały nas bić, pytały skąd jesteśmy i czego tu szukamy, nie wiedziały gdzie jest Zwoleń i kto to był Kochanowski
– kangury – jak spowodować żeby kangur skakał? – to proste, trzeba samemu skakać, co też uczynilismy 😉
Byliśmy jeszcze w kinie i muzeum, ja świetnie się bawiłem na sci-fi, dziewczyny płakały na melodramacie a chłopcy byli lekko zawiedzeni, oczywiście na melodramacie – za mało akcji 😉